Dlaczego tak się dzieje? Przecież większość młodych dziewczyn walczy o swoją godność, nie zgadza się
na bezkarne, wulgarne zachowanie mężczyzn wobec nich. Wiedzą o społecznej niesprawiedliwości, dyskryminowaniu kobiet. Nie zgadzają się z takim stanem rzeczy, marzą
o zmianie. I najczęściej nie poprzestają na marzeniach. Młode dziewczyny - wojowniczki o kobiece prawa -
mówią głośno o tym, co im się podoba w naszym świecie, a co nie. Jednak prawie żadna nie powie głośno, że jest feministką. Co gorsza, żadna nie przyzna się do tego nawet sama przed sobą. Zastanawia mnie, z jakiego powodu tak jest? Może to dlatego, że wśród młodych ludzi powszechne jest chore przekonanie, że feministka to nie kobieta...
Nastolatki wykreśliły więc ze swojego słownika,
ku uciesze mężczyzn, termin "feminizm". Ułatwiło im to trochę życie, nikt im już nie odmówi kobiecości. Ale czy wobec tego w walce o równe prawa kobiet ich przeciwnicy potraktują je poważnie? Czy przyjmą do wiadomości zdanie dziewczyny, która sama nie jest pewna swoich poglądów i obawia się nazwać rzeczy po imieniu?
Trochę przeraża mnie taki stan rzeczy. Że młode kobiety myślą o feminizmie ze strachem. Że czasem nawet czują się od feministek lepsze, bardziej kobiece. Zastanawia mnie tylko, czy będą tak samo o sobie myśleć za pięć, dziesięć czy dwadzieścia lat. Kiedy na pewno zmieni im się hierarchia wartości i "mieć chłopaka" już nie będzie najważniejsze. Kiedy będą chciały zrobić karierę, osiągnąć zawodowy sukces, być godnie traktowane,
a w tym wszystkim przeszkadzać im będzie właśnie to, że są kobietami? Czy wtedy żałować będą, że bały się czy też nie umiały nazwać rzeczy po imieniu, sprecyzować swoich poglądów? Czy wtedy w końcu bez wstydu wypowiedzą hasło "feminizm"?
A ja? Jestem kobietą. Jestem nastolatką. I, choć
tu pewnie wielu osobom się narażę, jestem też feministką... I co? To nie takie straszne!
|